Bez wątpienia każdy z nas miał w swoim życiu wątpliwą przyjemność popełnienia gafy językowej. Bywa, że podobne do siebie słówka mają zupełnie inne znaczenie albo wyrażenie, które w jednym języku brzmi niewinnie, w innym jest przekleństwem. Stare porzekadło mówi, że rzeczą ludzką jest błądzić, ale co jeśli tego typu błędy zdarzają się znanym na całym świecie markom?
Dziś mamy dla Was zestawienie kilku modeli aut, których nazwy okazały się wyjątkowo niefortunne i dwuznaczne. Mamy nadzieję rozweselić Was na sam koniec roboczego tygodnia. Zaczynamy!
Naszym faworytem bez wątpienia jest Mitsubishi Pajero. Ten model wszedł na rynek na początku lat 80. ubiegłego wieku i od razu zrobił furorę w krajach hiszpańskojęzycznych. Producent nazwał ten model na cześć drapieżnika żyjącego w Ameryce Południowej – Leopardus Pajeros. Mitsubishi nie wzięło jednak pod uwagę faktu, że „pajero” to po hiszpańsku po prostu „onanista”. W związku z zabawną wpadką, na rynku hiszpańskojęzycznym ten model funkcjonuje pod nazwą „Montero” – myśliwy.
Pozostając w klimacie hiszpańskojęzycznym, podobną wpadkę zaliczyła także Mazda pod koniec lat 90., kiedy na rynek wyszedł ich model nazwany „Laputa”. Producent Mazdy, zainspirowany „Podróżami Guliwera”, postanowił nazwać model na cześć występującej w powieści wyspy. Niestety „laputa” to hiszpańskie określenie na najstarszy zawód świata i oznacza nic innego jak prostytutkę.
Wpadki takiej jak Mitsubishi i Mazda za wczasu uniknął producent Hondy, gdy na początku lat 2000 zmienił nazwę wychodzącego na rynek modelu. Pierwotnie Honda Fit nazywać się miała „fitta”, gdy okazało się, że to określenie w krajach nordyckich stanowi wulgarne określenie waginy. Niestety podobnej wpadki nie udało się uniknąć producentowi Opla. Co prawda model Ascona wziął swoją nazwę od miasta w Szwajcarii, ale w języku hiszpańskim podobnie jak „fitta” w językach nordyckich oznacza żeńskie narządy płciowe.
Może więc bezpieczną opcja jest wybieranie zupełnie neutralnych i nic nieznaczących kombinacji literowo-cyfrowych? Toyota MR2 – prosta nazwa, która nie wydaje się oznaczać czegokolwiek konkretnego. Niestety nawet tak niewinna nazwa okazała się mieć drugie dno. We Francji rozwiniecie MR2 to „em-er-deu”, co stanowi nic innego jak określenie odchodów.
Wychodzi, więc na to, że bezpieczna nazwa dla samochodu po prostu nie istnieje, a języków obcych naprawdę warto się uczyć! Producentom aut pozostaje więc nic innego jak dobry research lub nauka języka z Futuro! 😉